czwartek, 10 marca 2011

Jestem z miasta...

Od dłuższego już czasu mieszkam w małym miasteczku. Ale od urodzenia  mieszkałam w bloku, w średniej wielkości mieście. W wieku lat 18-tu ,wraz z rodzicami, zamieszkałam w wybudowanym przez nich, a właściwie nas, domu. Pracowałam fizycznie przy budowie :-)
I zaczęły się moje marzenia o wiejskim życiu. Kiedy z moim obecnym mężem, jeszcze jako para narzeczonych, planowaliśmy swoją przyszłość, pojawiał się mały domek w wiejskim klimacie. Choć wówczas perspektywa prowadzenia typowego wiejskiego gospodarstwa, mnie, dziewczynę z miasta, nieco przerastała :-).
Zamieszkaliśmy więc w małym domku (który pierwotnie miał być pomieszczeniem gospodarczym), z widokiem na łąki, pola, las. Nieopodal wał przeciwpowodziowy, a za nim Odra. Jedynym zwierzęciem na podwórku był pies.
Nasz mały domek, w miarę upływu czasu i powiększania się rodziny, zaczął przechodzić kolejne metamorfozy. Teraz jesteśmy w trakcie remontu i w planach mamy kolejne zmiany :-) Ale o tym innym razem.
Po paru latach wybudowaliśmy stajnię, w której zamieszkały koń Czesław i kuc Wacek.



Zwierzętami zajmuje się mój Teściu, bo posiadanie konia było zawsze jego marzeniem. Mieszka w centrum naszego miasteczka i ma zbyt małą działkę, żeby mogły tam zamieszkać zwierzęta. Hoduje też króliki, a w tym roku planujemy założyć kurnik. Kury i swojskie jajka, to od jakiegoś czasu moje marzenie. Kiedy byłam młodsza, nawet nie chciałam słyszeć o takim pomyśle. Widać czas robi swoje, dodaje zmarszczek, rzuca siwizną, ale na szczęście, czasami też, dokłada rozumu :-)
Do zagospodarowania mam też sporo ziemi wokoło samego domu. Sporo jest już zrobione, ale jeszcze więcej przede mną. Dopiero od ubiegłego roku zajęłam się porządkowaniem i organizacją ogrodu. Wcześniej z różnych przyczyn zwyczajnie miałam za mało czasu. W miarę jak prace będą przybierać wymierne kształty, będę się chwalić efektami :-) Zapał i plany mam ogromne, tylko czy starczy sił? Ogród, to przecież ciągłe zajęcie przez większość roku. A tymczasem chodzę, zaglądam w każdy kąt i planuję, co jest do zrobienia.
A w ogrodzie już się dzieje, szczególnie chwasty próbują zawładnąć jak największą przestrzenią i już zaczęły swój wyścig :-)
Pokazał się szczypior czosnku zasadzonego jesienią, nie ma to jak swojski czosnek! Do dziś korzystam jeszcze z zebranego w ubiegłym roku.

I pietruszka naciowa zaczyna się zielenić. Uwielbiam natkę!

Pojawiły się też liście żonkili, tulipanów i kwiaty krokusów.

Nadal trwa przepychanka zimy i wiosny. No i mój kręgosłup nieco mnie ogranicza. Spaceruję więc po ogrodzie, ale równie często po blogach. Trafiłam na wspaniałe ciastka w kształcie różyczek. Postanowiłam, że upiekę je na szczególną okazję. Nie musiałam długo czekać, a i chęć wypróbowania przepisu była dość silna. Dziś na popołudniową kawę zapowiedziała się moja przyjaciółka i tak powstały ciasteczka.


Przepis znalazłam u USHII.
Moje nie wyglądają tak pięknie jak pierwowzór, ale smakują wybornie. Pewnie nie raz jeszcze je upiekę. Wymagają mało pracy, a efekt jest fantastyczny!

Miłego czwartku!

2 komentarze:

  1. Wiem powtarzam się , ale po przeczytaniu dzisiejszego posta jeszcze bardziej Ci zazdroszczę tego życia w małym miasteczku ... ja też wprawdzie w małym miasteczku mieszkam , ale nie ma tu takich klimatów jak u Ciebie :). Fajnie się Ciebie czyta , masz talent do blogowania i wciągania mnie w swój świat :)( pewnie nie tylko mnie ;) )

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniale jest u Was! Toż to gospodarstwo pełną parą.Jeszcze jak kurki się pojawią to będzie całkiem swojsko :).Na pewno przyjemnie jest realizować takie marzenia.
    A jeśli chodzi o chwasty, to kobieto żadnych nie widać. te młode roślinki wychodzą z gołej ziemi!
    absolutnie wyplewione :).
    ciastka wyglądają zachęcająco, może i ja spróbuję ale dopiero w sobotę, bo zapracowana jestem okropnie.
    Buziaki - i jeszcze coś - a pies???????

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za komentarz:)